Wszyscy chyba pamiętacie film „Cloverfield”, znany również pod tytułem „Project: Monster”. Mimo iż nie było to dzieło wybitne, pozbawione imponującej gry aktorskiej, czy spektakularnych efektów specjalnych, dzięki nieszablonowej fabule, potrafiło wbić się w pamięć każdego miłośnika kina grozy i science-fiction. Czy młody reżyser Trachtenberg, który zabrał się za produkcję nowego dzieła w intrygującym uniwersum Cloverfield, wykorzystał daną mu szansę?
Niestety tylko częściowo. Wprawdzie udało mu się stworzyć wciągający thriller, w którym w interesujący sposób żongluje konwencjami, niemniej jednak po seansie „10 Cloverfield Lane” nie mogłem wyzbyć się wrażenia o niewykorzystaniu tkwiącym w nim potencjale. Winą za ten stan rzeczy obarczam właśnie reżysera. W recenzji tłumaczę dlaczego.
Fabuła (skrót): Młoda kobieta o imieniu Michelle budzi się po wypadku samochodowym w piwnicy-schronie Howarda. Mężczyzna ten twierdzi, że uratował jej życie, sprowadzając do schronu w ostatniej chwili przed zmasowanym atakiem chemicznym. Jeżeli chcą przeżyć, długo nie będą mogli wyjść na zewnątrz. Czy Michelle może zaufać Howardowi?
Recenzja filmu „10 Cloverfield Lane”:
Producentem filmu jest J.J. Abrams, który po cichu postanowił stworzyć spin off pamiętnego dzieła o tytule “Cloverfield” / “Projekt: Monster”. Po cichu, gdyż o filmie dowiedzieliśmy się na krótko przed jego premierą. Nawet zwiastuny były wyjątkowo oszczędne w zdradzaniu spoilerów. Zadbano, aby nad filmem unosiła się aura tajemniczości. Dzięki temu na premierę udałem się z jakże miłym w obecnych czasach poczuciem niewiedzy. Ciekaw byłem, co było przyczyną zapowiadanego w trailerach ataku i czy w ogóle on się odbył, kim był i jakie zamiary miał właściciel bunkra oraz jakie losy czekały pozostałych bohaterów skazanych na jego łaskę.
Film „Cloverfield Lane 10” można śmiało traktować jako odrębną historię, zupełnie niepowiązaną z wydarzeniami z „Projekt: Monster”. Dotyczy to zarówno fabuły, jak i sposobu realizacji – w 10CL zrezygnowano bowiem z irytującej trzęsawki obrazu, zwanej „found footage”, co obrazowi wyszło zdecydowanie na dobre.
Osoby nie znające poprzedniego filmu tego uniwersum mogą spokojnie zdecydować się na seans „10 Cloverfiels Lane” bez obaw o ewentualne luki fabularne.
Zwolennicy poprzedniego filmu mogą natomiast zabawić się w próbę dopasowania elementu nowej historii do faktów poznanych w „Projekcie: Monster”. Dopasowanie to jest możliwe nawet na wiele sposobów zależnych tylko do wyobraźni widza.
J.J. Abrams powierzył reżyserię filmu debiutującemu w pełnym metrażu Danowi Trachtenberg’owi. Decyzja ta była dość ryzykowna, ale osobiście przychylny jestem częstemu dawaniu szansy wykazania się młodym i obiecującym reżyserom.
Czy Trachtenberg wykorzystał daną mu szansę? Niestety tylko częściowo.
Wprawdzie udało mu się stworzyć wciągający thriller, w którym w interesujący sposób żongluje konwencjami, ale po seansie 10CL nie mogłem wyzbyć się wrażenia o niewykorzystaniu tkwiącym w nim potencjału. Winą za ten stan rzeczy obarczam właśnie reżysera. Już tłumaczę dlaczego.
Gros filmu toczy się w podziemnym bunkrze, który staje się sceną konfrontacji trzech postaci. Zdawać by się mogło, że mała, współdzielona przestrzeń powinna sprzyjać zagęszczaniu atmosfery oraz zarażać widza klaustrofobią, stopniowo udzielającą się bohaterom. Nic jednak bardziej mylnego. Reżyser nie potrafił wizualnie spotęgować efektu ‘zbliżania się ścian’, ani poprzez odpowiedni melanż scenografii i oświetlenia, ani przez właściwy kadr, czy pracę kamery. W rezultacie postacie przemykają po bunkrze niczym po wszechstronnym apartamentowcu, zdają się nie wchodzić sobie zanadto w drogę. Widzowi może umknąć zatem ważny element całej powieści, który jednocześnie mocno by ją urealniał – aspekt izolacji.
Mimo iż potrzeba prywatnej przestrzeni oraz wyjścia na zewnątrz jest wyszczególniona w scenariuszu – w filmie jest dość słabo wyczuwalna. Bohaterom pod ziemią żyje się całkiem komfortowo, poza krótkimi chwilami specjalnie nie wchodzą sobie w drogę. Nie da się wyczuć uciążliwości przebywania obcych sobie ludzi na małej przestrzeni. Akcja filmu mogła by zatem toczyć się w jednorodzinnym domku ze spuszczonymi roletami i w zasadzie nie poczulibyśmy większej różnicy. Szkoda, iż reżyser nie potrafił wycisnąć więcej z potencjału jaki dawała lokacja.
źródło: http://www.empireonline.com/movies/features/jj-abrams-talks-10-cloverfield-lane-secrets/
Kolejnym mankamentem filmu są postacie, których sposób przedstawienia pozostawia niedosyt. Najlepiej w tym gronie wypada Howard. Pewne niedociągnięcia w rozpisaniu tej kreacji potrafił w wyśmienity sposób nadrobić Goodman, perfekcyjnie używając swojej charyzmy i nieprzeciętnych umiejętności aktorskich. Reżyser miał w planach mocne postraszenie nas Howardem, niestety szczątkowe przedstawienie tej postaci, ogólniki czy powielanie schematów zachwiały wiarygodnością w jej odbiorze.
Postać Michelle, więcej niż dobrze zagrana przez Mary Elizabeth Winstead, jest znacznie bardziej tajemnicza niż z założenia tajemniczy Howard. W trakcie filmu poznajemy jej twardy charakter i nieustępliwość, ponad przeciętną inteligencję oraz możliwości – nazwijmy to – survivalingu, ale nie mamy pojęcia z czego to wszystko wynika, kim ona naprawdę jest i co jest czynnikiem napędzającym ją do działań? Na pewno nie jest zwykłą dziewczyną, a taki jej obraz chciano nam narzucić od początku trwania filmu.
Ostatnią postacią, którą w zasadzie powinienem pominąć, jest Emmett (John Gallagher Jr.). Ciężko określić w jakim celu umieszczono tego ‘bohatera’ w akcji filmu. Czy chodziło tylko o suspens przy jednej ze scen? Jeżeli taki był zamysł scenarzystów, rolą reżysera jest odpowiednia reakcja i w efekcie rozbudowanie tej postaci oraz wątków z jej udziałem. Szczególnie jest to istotne w kameralnym filmie, przypominającym sztukę rozpisaną na kilku aktorów.
Cóż, tego jednak zabrakło. Emmett przewija się przez film niczym ruchomy element scenografii, wrzucony na siłę. Twórcy filmu nie zrobili nic, abyśmy nie tylko przejęli się losem tej postaci, ale także, abyśmy chcieli dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Jak już szerzej rozpisuję się o niedoskonałościach filmu „10 Cloverfield Lane”, to muszę wspomnieć także o samej jego końcówce. Sprawia ona bowiem wrażenie, jakby dosztukowano ją z nieco innego filmu. Cały budowany klimat produkcji oraz towarzyszące nam napięcie rozprasza się w końcowej rozgrywce i ulatnia równie gwałtownie niczym powietrze przy nagłym pęknięciu balonu. Film z dusznego (w założeniu) thrillera przekształca się w kino akcji z elementami horroru. Film wówczas nabiera szalonego tempa, które mocno kontrastuje z szachową rozgrywką wewnątrz schronu.
Dynamiczna końcówka, pozwala nam nabrać powietrza i stanowi dość nieoczekiwaną oraz lekkostrawną odskocznię od bunkrowych przepychanek. Nie jestem jednak do końca przekonany czy ten przeskok uznać za dużą wadę produkcji. Daleki również jestem od zaliczenia jej do pozytywnych atrybutów „10 Cloverfield Lane”. Jej odbiór w dużej mierze zależeć będzie od indywidualnych preferencji każdego widza. Mnie osobiście nieco rozczarowała i pozostawiła lekki niesmak.
Dzięki owej końcówce uzyskujemy odpowiedzi na wiele pytań, które rodzą nam się w głowach w trakcie trwania seansu. Na szczęście nie wszystko wyjaśniono, pozostawiając pewien margines widzowi na jego własną interpretację. Niestety to, co zostało wyjaśnione dało się łatwo przewidzieć – szczególnie osobom zapoznanym z poprzednim „Cloverfield”.
Twórcy popełnili tutaj podobny błąd jak w „Projekcie: Monster”, zapominając o tym, że często lepiej jest pozostawić coś niedopowiedzianym. To, czego nie widzimy i nie jesteśmy pewni, budzi większą trwogę niż to, co podaje się nam na tacy. Truizm, o którym nagminnie się zapomina ostatnimi latami w Hollywood.
źródło: http://www.empireonline.com/movies/features/jj-abrams-talks-10-cloverfield-lane-secrets/
Muszę Was teraz przeprosić, gdyż za mocno skupiłem się na kwestiach negatywnych związanych z ocenianym filmem. Nie chciałbym bowiem, aby 10CL został przez Was odebrany jako podrzędna, kiepska produkcja. To byłaby mocno krzywdząca opinia na jej temat. Wyszczególniłem wady, aby pokazać jak wielki potencjał tkwił w filmie. Można tylko żałować, że film zamiast zapisać się złotymi głoskami w historii kina sci-fi, a miał ku temu podstawy, stał się ‘zaledwie’ dziełem dobrym.
Młodemu reżyserowi, mimo potknięć, udało się stworzyć bardzo kameralny i wciągający thriller w klimatach science-fiction, w którym widz wielokrotnie zmuszany jest do zrewidowania przedstawionej wcześniej rzeczywistości. Oglądając film nie możemy być pewni, jakie są prawdziwe intencje Howarda oraz co tak naprawdę wydarzyło się na zewnątrz. Czy apokalipsa to wytwór wyobraźni przewrażliwionego bohatera czy stan faktyczny? Czy bohaterce uda się odkryć prawdę? Jak tego dokona i czy przechytrzy Howarda? Możemy się naturalnie wszystkiego domyślać, ale element niepewności zostaje aż do samej końcówki.
Scenariusz filmu skonstruowano misternie, dzięki czemu wręcz pochłaniamy przedstawioną podczas seansu historię. Każdy szczegół, jaki widzimy na ekranie, element scenografii, rzut kadrem, mimika bohaterów, czy wymiana między nimi zdań ma swoje ukryte znaczenie. Widz musi zachować czujność, gdyż we właściwym momencie elementy układanki złożą się w spójną całość i pchną akcję na nowe tory.
Twórcy w bardzo umiejętny sposób budują napięcie, wykorzystując zarówno koncertową mimikę aktorów, kadry kamery często skupione na zbliżeniach twarzy bohaterów (oddające całą gamę odczuć) jak również na wskroś przenikającą muzykę autorstwa Beara McCreary’ego.
Muzyk ten stopniowo wyrasta na jednego z najbardziej obiecujących kompozytorów muzyki filmowej młodego pokolenia. Osobom pragnącym poznać inne jego kompozycje, śmiało mogę zaproponować chociażby ścieżkę dźwiękową z serialu „Battlestar Galactica” lub filmu „Europa Report”. Dorobek muzyka już robi ogromne wrażenie.
Stonowana, przemyślana muzyka idealnie odpowiada oszczędnej wizualnej stronie filmu. Przez większą część trwania seansu odnosi się wrażenie, że twórcy „Cloverfield Lane 10” pragnęli stworzyć wyjątkowo kameralną i minimalistyczną produkcję. Na godne pochwały efekty specjalne, bez których obecnie ciężko wyobrazić sobie produkcję sci-fi, musimy poczekać do ostatniego aktu filmu. Niemniej można zastanawiać się, czy były one konieczne. Jestem pewien, że film także obroniłby się z ich pominięciem.
źródło: http://www.ksdk.com/entertainment/10-cloverfield-lane-original-and-unsettling-thriller-delivers/96787440
Twórcy filmu „10 Cloverfield Lane” w ciekawy sposób bawią się konwencjami. Najpierw długo potrafią przytrzymać widza w fotelach, poddając go niepewności i napięciu towarzyszącym dobrym thrillerom, by następnie podsycić jego doznania elementami pełnokrwistego horroru, by ostatecznie zmienić front i zarazić widza surrealnością. Chciałoby się wręcz zacytować bohaterkę – „No bez jaj”. I w ten oto sposób aspekt stanowiący wadę filmu, nieoczekiwanie i po zastanowieniu może przeistoczyć się w jego cechę szczególną, bliską nawet zalety. Wszystko zależy od stosunku widza do filmu, czyli poziomu jego ‘zdystansowania’.
Trachtenberg mógł i powinien z filmu wycisnąć więcej, ale trzeba mu oddać, iż potrafił w zwariowany sposób żonglować znanymi motywami i stworzyć pewną nową jakość. Zastosowane rozwiązania w końcówce filmu nie wszystkim widzom przypadną do gustu. Nie sądzę jednak, aby całkowicie spaliły film dla największych malkontentów. Towarzyszące seansowi napięcie, niedopowiedzenia przy zachowaniu spójności fabularnej, doskonałe kreacje aktorskie Goodmana i Winstead oraz wybornie dobrana muzyka – to istotne elementy, które czynią z 10CL nie tylko jeden z najlepszych obrazów science-fiction 2016 roku (dotychczas), ale także jeden z ciekawszych thrillerów. Bez większego ryzyka mogę Wam polecić seans.
OCENA: 7/10
Informacje o filmie:
- tytuł: 10 Cloverfield Lane
- premiera światowa: 8 marca 2016 (USA)
- premiera polska: 22 kwietnia 2016 (Polska)
- reżyseria: Dan Trachtenberg
- scenariusz: Josh Campbell, Matthew Stuecken
- obsada:
- John Goodman – Howard
- Mary Elizabeth Winstead – Michelle
- John Gallagher Jr. – Emmett
- Douglas M. Griffin – Driver
- Suzanne Cryer – kobieta
tekst źródłowy: kliknij