To był wspaniały, upalno-parny warszawski wieczór. Wracałem – walcząc ze strupami na ustach od odwodnienia – w tłumie ubranych na czarno i potwornie przepoconych postaci. Właśnie skończył się najwspanialszy koncert na jakim kiedykolwiek byłem – nie mogło być zatem inaczej, aby zabrakło na nim Iron Maiden – kapeli wielkiej, niezniszczalnej, kapeli na której się wychowałem i której zapewne nigdy już słuchać nie przestanę. Przedstawiam moją obszerną relację z koncertu.