Film Prometeusz Scotta miał dać odpowiedź na pytania nie tylko dotyczące początków całej sagi „Obcy”, ale i aktualnego miejsca oraz poziomu kina spod znaku S-F. Po premierze stało się pewne, że amerykańskie kino S-F, z zadziwiającą systematycznością, obniża swoje loty, a tamtejsi scenarzyści są albo wypaleni, albo mają ograniczoną wyobraźnię, albo nie przykładają się poważnie do swoich obowiązków. Może też są po prostu zagubieni w tematyce science-fiction i tak naprawdę nie wiedzą, jak się do tego gatunku filmowego zabrać i w jaki sposób wydobyć z niego nieograniczony potencjał.
Tak się złożyło, że jestem wielbicielem sagi „Obcy” oraz przede wszystkim wielkim miłośnikiem kina science-fiction. Długo czekałem na film Prometeusz, pokładając w nim nadzieję na świeży powiew jakości w S-F. Niestety po seansie czułem tylko spore rozczarowanie. Jako fan sagi zostałem wręcz wykpiony. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że film od kompletnego gniotu ratuje jedynie świetna oprawa wizualna i rozmach z jakim go zrobiono. Niestety te dwa elementy to za mało, abym mógł wyjść z kina choć odrobinę spełnionym.